niedziela, 6 października 2013

Sto 'Dynek'.


Miało być odwrotnie. Najpierw miała polecieć 'Biblioteczka', która już ledwo zipie tak bardzo chce Wam się pokazać. A potem dynki...
Ale narobiłam bigosu bo wrzuciłam zajawkę [KLIK] i w ciągu paru godzin dostałam prawie sto [!!!] pw i maili - gdzie to, co to, a co Bolo ma głowie, a co na dupsztylu...
Co robić. Jedziemy z tematem 'dyńkowym' tym bardziej, że sama całym wczorajszym dniem jarałam się jak 'kot w rybnym' czy jakoś tak...



Farma DYŃ.
Miejsce poznaliśmy dzięki prywatnemu cynkowi od pewnego bloga kulinarnego [KLIK] za co ogromnie dziękujemy bo radochy mieliśmy po pachy.
5 minut drogi z Kabat w Warszawie jest Farma Dyń. Wiedziałam, że będzie tam masa dynek co wystarczyło, żeby zdecydować o wyprawie. Dynie są fajne. Nie wiem o co w nich chodzi ale cieszą starych i młodych.
Na tyle, że sobotnie popołudnie 'na dyniach' spędziła też z nami Ciocia, która jak wiadomo, jako dwudziestoparo-latka mogłaby ten czas spożytkować całkiem inaczej.
To co zastaliśmy i reakcja Bola przeszły jednak nasze i tak wygórowane oczekiwania.
Bolo biegał, hasał jak szalony, uśmiech z buziaka nie schodził, przekładał dynie, nosił je, przytulał się nawet...
Raj!
Dyń tyle i odmian tyle, że w głowie się kręciło. Przemiła Pani wzruszała się naszym Krasnalem, który tak radośnie reagował na wszystko. Doradzała, które dynie na zupę a które na ciasto, które do zabawy a które do makaronu. Czad.
Oprócz całej masy leżących, poukładanych dyń można przejść ok 300m na pole dyń, które jeszcze rosną.
Kolejne cudne doświadczanie [choć widząc Bola na tym polu od razu z Tatą Bola mieliśmy skojarzenie z grą 'Sanitarium' - ktoś jest tak stary jak my i ją kojarzy? ]
Bolo nie przestawał latać, zadawał setki pytań, liczył dynie do utraty tchu.
'Deden, dła, tkery, hedem, ohem... HTO! HTO* dynek Mamo!!!'
Uśmiechy nam z dziobów nie schodziły. Wszystkim!
Ponad to na farmie dyń można pogłaskać zajączki [czy tam króliczki - nie odróżniam...], poprosić małe kaczuszki żeby 'zjadły zupę' [kaczki + dynie = raj utracony mego dziecka], pogadać z barankami.
Można też wskoczyć w cudny labirynt ze słomy i siana...
Spędziliśmy jedno z fajniejszych popołudni ever! i wrócimy tam jeszcze nie raz. 


Farma Dyń tu --> KLIK
Działa do końca października, wstęp darmowy, czynna do ok 17.00 [później robi się za zimno dla zwierzaków] Polecamy z całego serca nie tylko Warszawiakom, to świetna lokacja na jesienną wyprawę.


A wszystko się tak pięknie zgrało, że sama łapałam powietrze z zachwytu.
Kolory, światło, humory...
Przyznam Wam, że wyjątkowo mocno lubię zdjęcia z tego postu choć sama dla siebie jestem bardzo krytyczna.
Bolo, z wyjątkiem butów, cały ubrany w DressYouUp. To druga z naszych ulubionych polskich marek.
Pierwszą przedstawiliśmy jesiennie równo tydzień temu.
W DYU chodzi cała damska część Klockowej Rodziny. Ja ukochałam [dosłownie!] ich długie spódnice z klinów [nie wiem ile ich mam, bo mam i grube jesienne, i cienkie letnie ale gwarantuję Wam, że nieależnie od figury te kliny robią cuda!!!].
Ciocia Bola wędruje po świecie w ich rewelacyjnej kiecce Glamour - możecie ją w niej obejrzeć tu KLIK,
czy w płaszczu z dresówki.
Bolo całą wiosnę przetuptał w genialnym płaszczu, który, sądzę, będzie hitem jeszcze wielu sezonów - możecie go obejrzeć tu KLIK 
I tak, po raz kolejny się powtarzam, ale taka jest po prostu prawda - jeśli dana marka sprawdza się całymi sezonami a ich nowości wspaniale podtrzymują nasz zachwyt - jestem im wierna.





Nowa jesienna kolekcja DYU to dla mnie przede wszystkim nasycone kolory. Bez pstrokacizny
Lubię to bardzo, bardzo. Żółty, który widzicie na zdjęciach jest tak bardzo nasycony, intensywny, głęboki, że natychmiast kojarzy się ze złotymi promieniami słońca późną jesienią. W połączeniu z mocnym grafitem [wow! za ten grafit!] tworzy tak przepiękne zestawienie kolorystyczne, że jesteśmy kupieni na amen.
[wersje typowo dziewczęce łączą ten grafit z amarantem - ajjj! LOW!]
Trzeba dodać do tego funkcjonalność ogromną. To ciuchy uszyte z myślą o ruchu.
Nie przesuwają się o centymetr przy biegach i harcach. Odkąd nie nosimy bodziaków mamy wieczny problem z wyłażącymi koszulkami ze spodni, akurat tak żeby nerki były gołe. Spodnie DYU są skrojone i uszyte z elastycznej dresówki tak, że koszulina nie wyłazi wcale! Dla mnie absoluty hit. 
Czapki - to kolejna afera. Bo są grube, bo są podwójne, bo nie są ani smerfetką ani orzeszkiem. Są idealnie czymś pomiędzy, co nie spada z głowy ani nie włazi na oczy, no i jak wygląda!
Prawdę mówiąc wygląda tak, że i Ciocia Asia i Ciocia Magu i ja, wszystkie zamówiłyśmy takie dla siebie...
Dalej bluzki. Mięciutkie, elastyczne, idealnie przylegające do ciała. Uwielbiam!





Zatrzymałam się z pisaniem. Bo... myślę sobie, że musiałabym pisać o każdej dostępnej rzeczy z tej kolekcji osobno i w samych superlatywach. Więc podsumuję to tak: spodnie, czapki i bluzki to nasze naj. Ale dodając do tego kamizelki, bluzy z kapturem, kominy i blezerki [?] mamy szafę gotową na długą jesień, z mnóstwem konfiguracji.
Muszę koniecznie też zaznaczyć, że to jedna z najbardziej ekonomicznych marek tego typu. 
Zdecydowanie ceny DYU są świetne.





Na koniec taka refleksja. Jakiś czas temu, pod jednym z postów z Szafy ktoś napisał, że 'chwalę się tym, że zatrzymują mnie Mamy i pytają co Bolo ma na sobie'. Na tyle utkwiło mi to w głowie, że długo, mimo, że nadal tak się działo, nie używałam tego argumentu. Ale wczoraj zmieniłam zdanie po rozmowie z jedną z Mam na farmie dyń. Ona też zapytała gdzie kupić te ubranka, które nosi moje dziecko. Powiedziałam. A ona była szczerze szczęśliwa. Zaczęła opowiadać, że wydaje taką masę pieniędzy na czasem piękne ale w ogóle niefunkcjonalne ubrania, z drugiej strony jak funkcjonalne to często nie grzeszące urodą...
I ja się zgadzam. W natłoku marek, ogromu rynku dziecięcego można oszaleć. Oglądając masę 'stylówek' zastanawiamy się czy naprawdę to dziecko w tym chodzi do przedszkola, do sklepu, na plac zabaw...
Ja się na stylówkach nie znam ale ponad wszystko cenię połączenie ogromnej estetyki [a czasem piękna] z praktycznością, ot tak - jako Mama Kurdupla. 
A więc TAK, znowu wiele Mam pyta - a gdzie Pani to kupiła?
I nie łechce to mojego ego. Po prostu cieszy mnie fakt, że mój wybór trafia do takiej ilości innych Matul, zupełnie takich jak ja...

piątek, 4 października 2013

Kundzia vs Renatka

Pani Kundzia.
Najczęściej to fanka lilaróż w ubiorze, w połączeniu z motywami zwierzęcymi. Do tego należy dołożyć fryz bujny acz dziwny, w barwach popieli i żółci. Pani Kundzia lubi mieć full makeup, a na jej oczach zawsze wypatrzymy błękit. Lubi biżuterię, najlepiej najprawdziwsze nieprawdziwe złoto a na nogach znajdziemy te buty, co straszną potencjalnych zerkaczy, czyli coś na obcasie z takim dłuuugim, prze-długim noskiem, szpiczastym, co po paru tygodniach zawija się go góry... Brr...

Pani Renatka.
Panią Renatkę najczęściej zastaniemy w jeansach, gładkiej bluzce i trampkach. Pani Renatka zapomina o swojej fryzurze jako o części jej wizerunku więc rano, najczęściej na szybko, wiąże włosy w kucyk, ewentualnie już pod koniec września ścina je dość drastycznie, bo to niepotrzebny kłopot.
Pani Renatka nie jest fanką makijażu ale możemy ją namierzyć gdy setny raz w ciągu dnia smaruje usta jakąś breją. Pierzchną jej bardzo.

Czy wygląd ma znaczenie jeśli chodzi o opiekę nas naszymi dziećmi?
Ich wychowanie, ich edukację?
Nie. To o co mi chodzi?

Chodzi o nauczycielki przedszkoli [ale też żłobków, klubików, klas pierwszych podstawówki...] 
Tak brzydko i nieładnie wrzuciłam do jednego worka, do dwóch worków, kilka cech charakterystycznych dla tych Pań. Zewnętrznych.
I zupełnie nie po to żeby się rozwodzić nad gustem czy jego brakiem, nad dbaniem o siebie czy nie...
Totalnie mam w czterech literach jak wygląda i jak o siebie dba Pani, która spędza z moim dzieckiem osiem a czasem i dziesięć godzin dziennie.
Dopóki jest czysta na Boga...

Charakterystyka powyżej ma na celu 'zobrazowanie' obu Pań, które chcę sobie przeciwstawić.
Obie Panie to absolutna generalizacja na potrzeby tekstu bo wiadomo, odcieni 'Kundzi i Renatki' jest miliony...
Piszę to jako Mama poszukująca przedszkola dla syna od stycznia i jako była nauczycielka przedszkoli i szkół - czyli jako Pani Kundzia ... albo jako Pani Renatka. Zobaczymy.

Po czym poznamy, że nasze dziecko jest pod skrzydłami Kundzi a nie Renatki? Lub odwrotnie? 
Ano po tym.

Gdy odbierasz dziecko z przedszkola i słyszysz: 'Dziś Radzio był jakiś smutny, przybity.'
To zapewne mówi to Pani Renatka.
Kundzia powiedziałaby: 'Radzio dzis wcale nie chciał się bawić!'

Gdy odbierasz dziecko z przedszkola i słyszysz słowa:
'on nigdy, on zawsze, jak zwykle, "a inne dzieci to"...' - to słyszysz Panią Kundzię.

Gdy Pani mówi do Ciebie tak:
'starał się i nie wyszło, dziś był postęp, dziś się nie udało ale jutro znowu spróbujemy...' to właśnie rozmawiasz z Panią Renatką.

Kundzię najczęściej zastaniesz przy biurku/stoliku. Renatkę na dywanie.
Kundzia każe dzieciom malować niebieskie niebo i żółte słońce. 
Renatka cieszy się, że niebo różowe jest takie piękne a słońce w granacie to magia.
Kundzia odczytuje bajki siedząc na krzesełku, podczas gdy dzieci siedzą piętro niżej, koniecznie z nogami 'w kokardkę'.
Renatka czyta książki siedząc wygodnie wśród dzieci na podłodze, czasem wszyscy sobie leżą a kto ma taką potrzebę to trzyma nogi w szafce na klocki...

Kundzia kończąc czytać oznajmia: a teraz idźcie się bawić.
Renata wyjmuje karton i pyta: to kto ma ochotę zrobić rakietę?

Kundzia wita nasze dziecko: 'Dzień Dobry Radziu, co się mówi?'
Renatka: 'Dzień Dobry Radek! Co się dziś śniło?'

Jaś mocno uderzył Stasia.
Jedna całą uwagę poświęca Jasiowi, przypomina i upomina, karci.
Druga całą uwagę poświęca Stasiowi. Wycisza, pozwala płakać. 
Jedna oznajmia co zaszło.
Druga pyta obu stron co się dokładnie wydarzyło.
Pierwsza to Kundzia. Druga Renatka.
Kundzia wygłasza monolog do całej grupy o tym, że nie wolno bić.
Renatka pożytkuje energię na doprowadzenie do zgody i przeprosin.

Renata rozumie, że można danego dnia nie mieć apetytu. I ludzką jest sprawa, że może coś nie smakować.
Kundzia za punkt honoru obiera puste talerze.

Gdy pojawia się ważny problem w grupie, dotyczący wszystkich dzieci Pani Kundzia informuje o tym rodziców po kolei, w drzwiach referuje problem, z którego jest bardzo niezadowolona. Rodzice czują niepokój, jeszcze długo dywagują pod przedszkolem, tworząc plotki. I nadal nie wiedzą co mają konkretnie zrobić i czego się od nich oczekuje. Bo w sumie to wszystko to wina Ignasia...
Pani Renatka wywiesza kartkę, wysyła maile - proszę o przyjście na dodatkowe zebranie. 
Na zebraniu rozmawia z rodzicami o problemie. Słucha ich zdania. Zaprasza psychologa. 
Ustalają plan działania. Rodzice dostają do rąk konkretne 'narzędzia'.

W szatni Kundzia szybko ubiera wszystkie dzieci. Jest cholernie sprawna, logistykę ma opanowaną do perfekcji.
Renatka w szatni spędza czasem pół przedpołudnia. Stefek w końcu sam założył prawego buta a Basia sama, samusieńka - czapkę.

Kundzia wspaniale wypełnia dziennik. Program zrealizowany jest w 90%.
Renata ma zaległości ale tak bardzo nie miała ochoty a tę wydzierankę więc wczoraj napisała z dziećmi list do krasnoludków, żeby przyszły w nocy do przedszkola podrzucić worek guzików. Będą bardzo potrzebne do kolejnego projektu. Projektu, który sprawia frajdę ale nie jest wpisany w program. Bo kto to widział robić papugę z guzików w środku zimy! - powiedziałaby Kundzia...

Gdy dziecko ma 'wypadek' Pani Renatka dyskretnie przebiera malucha rozmawiając z nim: 'A wiesz, że to nawet dorosłym się zdarza...' podczas gdy Pani Kundzia krzyczy na całą salę z drugiego jej końca: 'Antek, no znowu!!! Mówiłam tyle razy! Pani Helenko! Proszę posprzątać!'

Kundzia ma celne żarty. Gdy Franio zwymiotuje czerwony barszcz śmieje się wesoło - 'Wyglądasz jak wymalowany szminką!'. Renatka nie żartuje, Renatka czasami wygłupia się i robi głupie miny. Po prostu dlatego, że ma dobry humor, a Franiem się zmartwi, może jakaś jelitówka się zaczyna... Lepiej zadzwonić do jego Mamy.

-------------------------------------------
Jedna i druga to wykształcony pedagog. Magister przecież. Z tysiącem kursów i nieustannym doszkalaniem.
Jedna i druga nie robi krzywdy naszemu dziecku.
Jedna i druga wypełnia swoje obowiązki i powinności.
Ale jakże bardzo, bardzo! chciałabym żeby Bolo trafił na 'Panią Renatkę'.
Przedszkola, klubiki, żłobki wypełnione są mieszaniną Renatek i Kundź, bo świat nie jest czarno biały.
Ja sama przez prawie osiem lat starałam się być Renatką do bólu.
Po czym wypaliłam się do cna. Myślałam, że odpocznę, że wrócę.
Nie wrócę. Ten zawód to rzeźnia. To praca fizyczna, intelektualna, twórcza, 'włażąca' do domu.
Człowiek robiąc to co kocha z wielkim zaangażowaniem zjada sam siebie.
Dlatego często Renatki przechodzą transformację w Kundzie.
Albo rezygnują.
Ale jest też grupa twardych Renat. Nieustannie pracujących z każda nową grupą jakby była ich pierwszą.
Wam Dziewczyny kłaniam się nisko i mam nadzieję, że będę jednym z Rodziców na zebraniu właśnie z Wami...
-----------------------------------------------

Czterolatki, swobodna zabawa. Kilkoro z nich biega w kółko i krzyczy 'kupa!, kupa!' po czym wszystkie padają na podłogę twierdząc, że umarły.
Jak na tę zabawę zareaguje Pani Kundzia?
A jak Pani Renatka?

Nie ma dobrej i złej odpowiedzi. Ale mogę Wam później napisać jak zareagowałam ja, lata temu.

niedziela, 29 września 2013

i Kasztanki...

Gdy pracowałam zawodowo [dla niewtajemniczonych n-l przedszkola i klas I-III] każdego września byłam skazana na jesiennie tematy w podstawie programowej.
Po kilku latach 'darów jesieni' słabo mi się robiło przy każdym odbijanym liściu, kasztanowym ludziku i koralach z jarzębiny...
Kosze z obowiązkowym jabłkiem, gruszką i śliwką, plastelinowe grzybki czy wydzieranki muchomorki....
Nie znosiłam 'darów jesieni' niemal tak mocno jak 'Darów Losu'.
Niechęć ta zakorzeniła mi się tak bardzo, że gdy Dziadzia napisał smsa nieznoszącego sprzeciwu 'Idziemy zbierać kasztany na Alei Kasztanowej' szlag mnie trafił, że to nie czasy PRLu kiedy to nazwy były tylko nazwami ulic, niemającymi nic wspólnego z ich charakterystyką.
No i kij, mamy Aleję Kasztanową, mamy jesień, mamy pilnego ucznia - Dziadka, trzeba iść po 'dary jesieni'.
Poszłam żem z fochem i w wysokich butach. Tak na przekór, że ja zbierać nie będę!

Bolo po wielu dniach postu biegowego [gile, szczepienia i inne pierdoły wieku dziecięcego] wystartował jak z procy i stanął wryty.
Ani kroku dalej. Ryczeć się chce. 
Okazało się, że podłoże pełne kasztanowych skorupek to jest czyste z zło, po którym nie da się chodzić.
Moja frustracja sięgnęła zenitu. Chryste, zbieraj dary i spadamy do domu!
Gadaliśmy mu o tych kasztanach pół popołudnia. A na miejscu, na zakichanej Alei Kasztanowej ani pół kasztana. Wszystko pozbierane! 
Wyobraziłam sobie te wszystkie domy, w których teraz zblazowani rodzice montują wykałaczki i zapałki w 'darach jesieni' i ciarki me plecy przebiegły.

Szczęście w nieszczęściu, zerwał się wielki wiatr i nowe kasztany postrącał.
Czy któryś walnął w głowę Bola? Albo Tatę Bola? Dziadzia może?
Nie. Oczywiście na Matkę atak przepuściły jesienne wredoty, co rozbawiło setnie męskie grono...

Potem już poszło. Podłoże ze skorupek okazało się extra. Każdy nowy, zdobyty kasztan okraszony był okrzykami 'Hujaaa! Szaszan!' a chłopaki z trzech pokoleń prześcigali się kto więcej uzbiera.
[musieliśmy tłumaczyć Dziadzi dobitnie, że to nie znaczy Chu*a Szatan!...ale nie wyglądał na przekonanego...]

Przyznaję, było fajniej niż 'pamiętam' z czasów zawodowych, jednak nadal twierdzę, że 'dary jesieni' są wnerwiające.
Ot, takie dary losu dla rodzica. Nie uciekniesz... Teraz czekać tylko aż Dziadzia nakaże wyprawę na żołędzie...Nie idę.


Jako pierwsi, 'najpierwsi' macie okazję, wspólnie z nami zapoznać się z nową kolekcją Pan Pantaloni.
Część z Was wie, że były 3 marki, na których nowości czekałam z zapartym tchem.
Pan Pantaloni to jedna z nich. Resztę pokażemy sukcesywnie.

Zupełnie nie wiedziałam czego się spodziewać ale miałam wielką nadzieje, że przede wszystkim wymyślą i stworzą jesienno-zimową wersję letnich pantalonów, w których, słowo daję, przechodziliśmy 3/4 lata.
[KLIK
[Tu kłania się jakość. Mimo, że pantalony 'zachodzone i zaprane' na śmierć mają się nadal doskonale.]

I tak się stało!
To jest pierwsza z dwóch rzeczy w ich kolekcji, na którą chcę zwrócić szczególną uwagę.
Krój pantalonów - genialny. Jak poprzednio.
4 wersje kolorystyczne. Dla nas żółto - kasztanowe to must have.
Regulacja w pasie [gumka + guziczki] bardzo, bardzo ważne, szczególnie dla 'chudych dupek'.
No i największa 'afera' to materiał, a raczej materiały. Spodnie są naprawdę grube. Naprawdę bardzo grube! Jednocześnie zupełnie miękkie. Na miziakowej podszewce, 'masywne' ale zupełnie nie krępują ruchów.
To portki idealne na jesiennie chłody ale i zimowe spacery. Jak włożymy pod nie rajty to i na mrozy. Słowo.
Wiem już [co zresztą sprawdziliśmy], że tak jak wersja letnia, tak wersja zimowa sprawdzi się genialnie na zimnych placach zabaw, na ziębiących tyłki zjeżdżalniach, w chłodnych piaskownicach.
Wiem, że pupsztyl, nerki, i  reszta portkowej zawartości będzie chroniona.
Zupełnie szczerze uważam, że para takich pantalonów w szafie Kurdupli zmieni, i bardzo ułatwi nam życie.
Nam - Matulom.





Druga rzecz to kamizelka.
Po pierwsze ogromnie podoba mi się wybór kolorów. 
'Nasz' ciepły żółty, amarantowy i szary.
Cała kolekcja jest zaprojektowana tak, że poszczególne elementy, niezależnie od kolorów, możemy łączyć ze sobą i zawsze będzie czad.
Początkowo do żółtych pantalonów chciałam szarą kamizelkę. ALE.
Nie dość, że żółty bardzo do mnie przemawia w Bola garderobie to przecież nie będzie tych ciuchów zawsze nosił razem, będziemy je zestawiać z innymi spodniami, innymi kurtkami czy bluzami.
Chciałam żółtą i już. I dopiero wtedy dowiedziałam się, że jest dwustronna!
Zero dalszych wątpliwości. Żółta lub szara na życzenie.
A potem mocno zdziwiłam się, że żółty z żółtym właśnie wygląda super.
Wśród otaczających nas kasztanowych klimatów - nie mogłam się na Bolka napatrzeć.
Uwielbiam.
Podsumowując kamizelkę - jest na ciepłym polarze ale nie jest gruba, Bolo nie wygląda w niej jak truck-driver... Uszy wiadomo... zawsze ujmują, te są nienachalne, ot taki myk, który wywołuje błogi uśmiech na twarzach mijających nas osób.
Kaptur, gruby suwak, dwustronność [szczególnie praktyczna na wyprawach z przygodą - 'Mamo! Upaprałem się!' - a Wy macie przed sobą jeszcze wizytę u dentysty...]. 
Bardzo przemyślane ciuchy.
Ale w końcu cóż się dziwić, skoro projektuje je Mama Dwulatka...





Zestaw ten, niezależnie czy noszony razem czy osobno będzie mocnym punktem naszych jesiennych wychodnych. Jest jednym z tych dobrych 'systemów', praktyczność +10 a oko dorosłego i ciałko Dzieciora uradowane. Dla mnie niezwykle ważne połączenie.



Nowa kolekcja PanPantaloni w sklepie już jutro [30.09.2013] a tymczasem pokażę Wam jeszcze wersję bardziej dziewczęcą - w jakiej szaleje po spacerniakach Mila...
[Bolo ma na sobie czarną bluzę też od PanPantaloni. Bluzy będą czarne i malinowe. Gładkie, mięsiste, oversize - nie widziałam nigdzie bluz tego typu, nigdzie.]


piątek, 27 września 2013

A może syrop daktylowy?


Nie znoszę niekapków.

No nie znoszę. I wiele mam, które znam mają podobne odczucie.
Ileż to z nas ma szuflady pełne tych pierdół, plastikowych zakrywek, części, nietrafionych wyborów, markowych i tych noname... Ileż to kasy wydałyśmy na niezliczone próby typu 'a może TEN załapie', ileż zakupów była podyktowana radosną nowiną koleżanki 'kup ten! u nas zadziałał!'.
Z może ze słomką, a może z takim dzióbkiem, a może 'ten' będzie faktycznie 'nie kapał'...
Jestem w tym gronie.
Poszukiwanie trwało półtora roku i do dziś znajduję w głębiach szuflad resztki tych przepraw.
Aż w końcu, wreszcie znalazłam Safe Sippy [KLIK] /zaglądanie na te stare posty to trochę jak oglądanie swoich zdjęć z czasów nastoletnich, trochę wstyd a trochę śmiech ;)/
To było w styczniu. 9 miesięcy temu i nadal nie zmieniłabym słowa z tamtego tekstu.

Jak wiecie, jestem wierna markom.
Jeśli coś działa, sprawdza się miesiącami, latami to nie są mi potrzebne inności.
Jednak nadszedł czas na 'upgrade'.

Wiadomo, w domu, gdy rozlania, wylania i inne harce 'piciowe' znoszę z względnym spokojem, więc Bobek pije ze zwykłego kubka, tak na wyjściach, spacerach, wyprawach czy zajęciach dla dzieci - nie wyobrażam sobie przebierać go sto razy. Inna sprawa, że zależy mi też na tym CO pije, więc to z domu zabieramy to co słuszne.
[To samo dotyczy picia w łóżku.]



Bidon. To prawie jak kupno plecaka czy parasolki. Strasznie dorosła sprawa, w której Dwulatek już aktywnie i świadomie uczestniczy.
Bolo chodząc na różne zajęcia [o tym niebawem] podglądał starsze dzieci mające BIDONY i patrzył tęsknym wzrokiem, pytał 'a Boło?'.
I tak Boło awansował na bidoniarza gotowego na podbój podwórka.

Nawet do głowy mi nie przyszło żeby szukać gdzie indziej niż tam gdzie sprawdził się nasz niekapek.
Poniżej zobaczcie realfoto z dziś. 9 miesięcy używania non stop i jedyne co widać to małe efekty ząbkowania.


9 miesięcy i butla jest jak nowa. To była jedna z najlepszych inwestycji. Jedyne czego żałuję to tego, że kupiłam ją tak późno, po drodze wyrzucając kasę na tonę plastikowego badziewia.
Wtedy w ogóle nie myślałam o trwałości, o tym, że to stal nierdzewna i co to oznacza.
Dziś wiem, że to kluczowe przy wyborze gdy chcemy aby ten wybór był jednorazowy.



Nie chcę mędrkować o właściwościach stali [najzdrowszy materiał do przechowywania żywności i płynów] ani o 'dnie' jaki reprezentuje sobą plastik. Ale jestem pewna, że każdego rodzica zainteresuje ten oto tekst KLIK. Jak wiecie daleko mi do ekomamy [łoo jezuu jak daleko!] i bardzo rzadko czytam tego typu artykuły ale ten naprawdę do mnie przemawia.

Tak więc z Safe Sippy płynnie i radośnie przeszliśmy na Safe Sporter.
Stal nierdzewna. Wypustkowa powierzchnia do trzymania [bidon nie ślizga się a gdy ma wewnątrz ciepły/gorący napój nie parzy paluchów]. Dzióbek 'bidonowy' jest z elastycznej gumy dzięki czemu Bolo nie zjada zębów na otwieraniu [bo wiadomo, że otwieranie palcami nie wchodzi w grę...].
I jeszcze coś co skradło me serce, 'zatyczka' jest przymocowana do bidonu na stałe. Niby pierdoła ale wierzcie mi, tyle ile my zgubiliśmy takich zatyczek... no i aż się prosi o zamknięcie więc Bolo nawet jak nie pamieta żeby zatrzasnąć dzióbek, to zamyka górną zatyczkę, co z kolei automatycznie zamyka dzióbek...
i w torbie, w plecaku, w wózku, w łóżku - jest sucho.







Polecamy ogromnie.
I jeszcze ważny fakt. Butle i bidony Kidbasix są o jakieś 40% tańsze od innych tego typu na naszym rynku, zachowując top-jakość. I ponownie podkreślam, jest to jednorazowy zakup na wiele, wiele miesięcy.

SafeSporter TU --> HipKids

DWA BIDONY lub/i BUTLE MAM DLA WAS - DO ROZDANIA. INFO NA KOŃCU.

Stal nierdzewna dobrze utrzymuje temperaturę. To ważne i latem i zimą.
Zdjęcia Bola obrazują picie chudego bulionu na spacerze....
Bo teraz o tym co pić a czego nie pić i jak 'odchudzić' rosół tak, żeby nie stracił swoich wartości a stał się fajnym 'piciem' na zimnym dworze....





Bolo pije wodę. WYŁĄCZNIE wodę. I choć to najzdrowsze picie świata i wcale nie narzekam to czasami są sytuacje kiedy chciałabym bardzo żeby wypił 'coś innego'.
Mleka nie pije odkąd skończył 6 miesięcy. Nic nie szkodzi.
Herbatek nie pije od zawsze. Nic nie szkodzi - choć 'meliskę' mógłby łaskawie sobie strzelić od czasu do czasu.
Kakao, czekolada, soki, kompoty... NIC.
I kiedy ma wzmożoną fazę 'Mamo, przecież wiesz, że jestem niejadkiem i głodu nie czuję' to dużo dałabym za to, żeby jakiekolwiek kalorie czy inne składniki dostarczył sobie piciem...
Mamo! Kałę! - woda, wyłącznie woda.

Zupy. Zje 3 łyżki ze smakiem. I koniec. Najedzony. A zupy to takie dobro dla organizmu!
I tak wymyśliłam, że może, może....wypije rosół ale z bidonu.
Uknułam plan. Ugotowałam bardzo esencjonalny rosół, po bożemu godzinami, aby aby pyrczył tylko, na kościach wołowych i kawałku kury, z toną włoszczyzny.
Na noc wstawiłam do lodówki tak aby cały tłuszcz stężał na wierzchu. Rano tłuszcz zdjęłam [ciut paskudna sprawa, że tam z centymetr tłustej kry było...] Podgrzałam i znowu do lodówki. Zebrałam jeszcze jedną, mniejszą już warstwę i tym sposobem uzyskałam lekki, nietłusty ale esencjonalny bulion.
Siup gorący do bidonu [nie wrzący!] i na spacer.
Wiało ostro, Bobek po 'gilach' stęskniony za spacerniakiem szalał i szalał, w końcu przyleciał po picie.
Pierwszy łyk i mina - 'WTF?!' ale... ale jak po chwili zaczął ciągnąć 'bidon' tak, że moje serce skakało.
Wyżłopał na spacerze 400 ml bulionu!!! Tyle rosołu nie zjadł przez całe swoje życie...
Jestem genialna i jestem w niebie.

A teraz posłuchajcie naprawdę rewelacyjnego przepisu na zdrowe picie.
Witamy serdecznie Pannę Mi i jej pyszne cudeńka. 
A jej samej machamy radośnie i prosimy o wygodne zasiedzenie na KiKu!

Klockowa Mama dała mi do myślenia, nie raz, nie dwa, nie trzy razy. Zawsze powodowało to jakieś pozytywne skutki i tak jest i tym razem. Rzuciła tematem, a ja w chwil kilka załapałam i zastanawiać zaczęłam się, kiedy stałam się spożywczo świadomą Matką. No był zwykły dzień, kupowałam herbaty w granulacie i coś mnie tknęło żeby etykietę przeczytać. Dawałam Małej do picia już jakiś czas i jak ujrzałam 98 % cukru to mnie w podłogę, w markecie, wgniotło i stałam tam jeszcze jakiś czas w szoku. [Wtrącę się - nie lepiej wypadają soki, nektary, napoje - i już totalnie dla mnie szokująca sprawa - smakowa woda słodzona...] Wróciłam do domu nie z nowym opakowaniem ale z śliwkami, jabłkami i rabarbarem – wrzuciłam do garnka, zagotowałam i poczułam się niczym Eko Matka. Gdyby nie fakt, że nią nie jestem moglibyście w to z pewnością uwierzyć. Zaczęłam szukać dalej, kombinowałam z miętą, limetką i teraz jestem miejscu gdzie goździki i inne cuda nie są nam obce, zwłaszcza w napojach. Zanim więc wyrzucicie swoje granulaty i inne cukry jakie wypełniają spożywczaki to proponuje zapisać przepis. Mamy jesień więc stawiamy na rozgrzewające napoje, do dzieła NieEko Matki! Potrzebujecie gar z wodą, do którego wrzucimy 3 śliwki, jabłko - pogotujmy chwilę, dorzućmy goździki, odrobinę wanilii i cukru do smaku***- obawiam się, ze ciężko w tym temacie dorównać granulatowi – ulepka nie będzie. Ewentualnie, jak lenia mamy- parzymy zwykłą czarną herbatę na słomkowy kolor, dorzucamy pomarańczę – do smaku: goździki, cynamon, wanilia, imbir...
Bierzemy koc i rozgrzewamy się - z Dzieciorem u boku. Poleca pseudo Eko Matka Kamila S.

***ja dodam od siebie, że jak cukier to brązowy, że najlepiej nie cukier a miód, stevia lub absolutny hit u nas w domu - syrop daktylowy.

 Na koniec zabawa.
Do wygrania dwie dowolne butle lub bidony.


Kliknij w powyższą grafikę.
Wybierz rodzaj i kolor butli jaki Ci się podoba.
W komentarzu napisz jaki jest Twój wybór.
Dodaj co byś do tej butli wlała dla swojego Kurdupla.
[może masz swój przepis na czadowe picie?!]
Udostępnij ten link KLIK [kto nie na FB może to zrobić na blogu lub innym nośniku]
Podaj link gdzie szukać udostępnienia.
Podpisz się.
Polub KidBasixPolska bo to tam znajdziesz wyniki zabawy w środę 2.10.2013 do godz. 20.00
Na komentarze czekamy do środy 2.10.2013 do godz. 12.00

wtorek, 24 września 2013

Film Sponsorowany ale reszta moja.

Ten post jest sponsorowany przez Domestos [dla Unicef], ale zawarte treści są mojego autorstwa.

Ile razy dziennie myślimy o problemach globalnych? Zero? Zero, przecinek zero, jeden...?
No bo niby po co. Dlaczego, skoro człowiek ma TYLE problemów własnych, 'sąsiedzkich' lub regionalnych.
Ileż to dzieci potrzebuje pomocy w naszym mieście, ileż to akcji trafia do nas z prośbą o wsparcie, o dobre serce, o kawałek portfela?
Bardzo, bardzo dużo. To oczywiste. W czasach gdzie media docierają do nas w każdej niemalże sekundzie naszego życia, są genialnym nośnikiem takich informacji.
Kampanie społeczne, kampanie prowadzone przez fundacje, kampanie prywatne, społecznościowe...

Czy owe kampanie wpływają na nasze poczynania?
Nie wiem. Mam wrażenie, że to loteria...
Ale czy wpływają na naszą świadomość?
Myślę, że bardzo.

Chciałam zaprezentować Wam jedną z kampanii, która nie jest ani szokująca ani o nic nie prosi.
Chodzi o świadomość.
I chodzi też o dzieci.
Jak dla mnie wystarczający powód, żeby wyrwać 3 minuty naszego cennego czasu i wbić sobie na szybko, bez zbędnej filozofii, do głowy, że nasze codzienne wybory mogą mieć wpływ na coś dużego.

I mimo, iż wiem, że 5%, które przekazuje Domestos na taką akcję to kropla, pyłek w dochodach giganta, to nadal podoba mi się idea, żeby robić coś. Cokolwiek z etykietą 'dobre'.

Najpierw obejrzycie, proszę, filmik. Jest dzieciorowy.


A teraz posłuchajcie.
Około 2,5 miliarda ludzi jest bez dostępu do godnych warunków sanitarnych - takich luksusów jak zwykła toaleta.
Każdego dnia 2000 dzieci umiera z powodu biegunki, która jest wyłącznie efektem braku higieny.
Co z kolei wynika z prostego faktu - [znowu!] braku dostępu do odpowiednich warunków sanitarnych.

I tu Domestos fajnie się wpasował.
Wraz z Unicefem wspiera Akcję - Community Approaches to Total Sanitation (CATS) przekazując 5% rocznych dochodów ze sprzedaży specjalnie oznaczonych butelek Domestos.
Program Społeczne Podejście do Totalnej Sanitaryzacji [CATS] to próba zmiany zachowania i podejścia do życia, poprzez promocję  praktyk dobrej higieny. Program pomaga zwiększyć wzrost zapotrzebowania na dostęp do toalet i naświetla problem braku higieny w celu zapobiegania rozprzestrzeniania się  chorób.

• Ponad 2,5 miliarda ludzi na wiecie, czyli ponad  2/5 (37%) populacji, nie ma dostępu do podstawowej sanitaryzacji
• Dostęp do podstawowej sanitaryzacji i higieny osobistej został uznany za podstawowe prawo człowieka przez Organizację Narodów Zjednoczonych
• Program CATS działa w 50 krajach i pomógł  już  13,5 milionom ludzi

I teraz powiedzcie mi Drodzy Czytacze.
Czy jakkolwiek obchodzi nas, nas tutaj, w sercu Europy, co dzieje się na Filipinach, w Południowym Sudanie, Wietnamie, Indiach, Indonezji czy Brazylii???
Czy takie Akcje Was 'ruszają'?
Czy mają według Was sens?
Czy przy wyborze 'butli kibelkowej' weźmiecie powyższe informacje pod uwagę?
Czy ta Akcja ma szansę wpłynąć na Wasz wybór?

Jestem cholernie ciekawa :) 




poniedziałek, 23 września 2013

Mamija, Tatija, Pepija i Gordż.

Mamija, Tatija, Pepija i Gordż.
Bo Bolo ma swój 'język' na zdrobnienia... z miłości.

Peppa.
Jestem przeszczęśliwa, że moje dziecko ją lubi bo prawda jest taka, że i ja uwielbiam.
Zdaję sobie smutną sprawę, że nadejdzie czas na fascynację Cars'ami i Spiderman'ami ale póki co cieszymy się wspólnie Peppomaniactwem. Niech trwa!

Świetna kreska, genialne dialogi, poczucie humoru idealnie wpisujące się w naszą klockową rodzinę.
Uwielbiam to, że zaśmiewamy się we trójkę z sytuacji, z tekstów, z cech charakterystycznych postaci. Niektóre weszły na stałe do naszego domu.
Poniżej mój absolutnie ulubiony odcinek, który niezmiennie mnie i Tatę Bola śmieszy. Co oczywiście przekłada się na samego Bobka.
Często wspólnie, tubalnie śpiewamy najlepszą piosenkę ever...
'Zbudziłem się rano...
Słyszałem szum fal...
I niebo bez chmur... Koniec.' LOW!

 

W Peppie ogromnie lubię nieprzeidealizowany świat, niedoskonałości bohaterów, małe 'myki', które powodują, że nie widzę nic złego w tym aby całą płytę dvd obejrzeć wspólnie tarzając się i przytulając na dywanie, ew na kanapie, w kocu...podśpiewując, gadając i chichrając się gdy Tata Świnka czyta po francusku...

Ubóstwiam świrniętego Dziadka Królika, lubię grającą na gitarze elektrycznej Panią Gazelę i Kucyka Pedro, któremu zawsze coś się myli.
Tata Świnka to mój [nowy] idol - to taki przykład nie-perfekcyjnego Tatki, który jest najukochańszy, i najfajniejszy na świecie. Jego 'eksperctwo', za duży brzuszek i przekonanie o dobrej kondycji...

No a Peppa? Nie bywa zawsze grzeczna, a George często ryczy...

Jak dołożymy do tego naprawdę spójną, fajną kreskę i przekaz [jeszcze raz podkreślam genialne dialogi i świetny polski dubbing] w każdym odcinku to mamy bajkę idealną [?]...
Peppa to nie tylko tylko oglądanie. Peppa to często okazja do rozmowy, do nauki. Bolo nauczył się wymawiania takich słów jak: saturn, mgła, tęcza, gwiazda polarna, muzyka, czy [oczywiście] błoto - właśnie przez Peppę. Peppa sprowokowała nas do tego aby o niektórych zjawiskach, sytuacjach opowiadać Bolowi przed snem. Wtedy głównym bohaterem jest chłopczyk Bolek... 
A on wypytuje, dopytuje, czasem się frasuje [Wróżką Zębuszką tak się frasuje...].
Peppa oswaja zdarzenia, pokazuje świat 2-5 latków w sposób perfekcyjnie dopasowany do ich wieku.

Tak Proszę Państwa. Jesteśmy Peppomaniakami i bardzo sobie ten stan chwalimy.

Oczywiście wraz z bajką do domu zaczęły docierać inne Peppowe pierdoły. Najlepsze to książki, które Bolo czytam CHAM, znając historyjki - czyta. Jest to coś co mnie tak wzrusza, że mogłabym patrzeć i słuchać go godzinami. Język jakim się posługuje to coś pomiędzy mową 'ludziów' zwykłych, mową własną a mową z bajek.
'Mamija Pepija i Gordż tuptup kaki. Kaki niam, niam chleb a Tatija babum do chlap! Mamija chuszkichuszki [suszki/ręcznik..] Tatijom. Gordż, dino hapsi a Baba goń! goń! i Dziadziom. Dziadzia miziu Peppa a bo baję okiem i okiem. Dada polarna, Dada polarna ....' kończy nucąc...
O jezu LOW.



Dalej mamy książeczki z zadaniami, gazetki, naklejki - cały ten majdan.
Mamy też Georga - znacie go już ze zdjęć. 
Ta maskotka to produkt TV, doskonała jakość, pupa wypełniona groszkiem i te cienkie nóżki i rączki.
George to członek nocnej i podróżniczej ferajny, to też alter-ego Bola na bycie niegrzecznym. Jak się psoci to ramię w ramię z Georgem, a jak się już za bardzo napsoci to wiadomo, 'Boło Gordżoł! Nie wolno! a Gordż tuptup i tak...' - niegrzeczniuch nie posłuchał Bola i zwiał z łóżka mimo pory spania...

Pisząc to wszystko cieszy mi się twarz jak kiedyś gdy miałam w planie kupno butów, par kilka..
Cholera... jak się perspektywa zmienia...
A nie, po prostu się rozszerza... nadal wizualizacja kupna wielu par butów powoduje uśmiech i wypieki.
Jest ok ;)

Wracając do Peppy.

Domek Peppy. Plac zabaw. Huśtawki. Zjeżdżalnie. Statek Dziadka Świnki. Auto Taty Świnki.
A przede wszystkim - figurki.
Afera!
Dwulatek ogrywa znane scenki. Dwulatek tworzy całkiem nowe historyjki. A przede wszystkim mój Dwulatek rewelacyjnie uskutecznia 'swobodną zabawę', która mimowolnie jest ukierunkowana na rozwój wyobraźni, pojęcia abstrakcji, fantazji i magicznego myślenia.
Poniżej zdjęcia z jednej z zabaw.
Objaśniam, że miska z kaczkami to staw, bułka w kuchni - wiadomo, Peppa robi siusiu na stojąco [ciągle mamy ten temat niedotarty więc na wszelki wypadek Peppa się przewraca ;)], niektórzy śpią, niektórzy oglądają bajki, niektórzy, jak Bolo, lubią to robić na leżąco, na podłodze... A do tego wszystko okazało się, że są urodziny Peppy i cała Olimpiada /warzywa i owoce/ [zrobiona przez wątpliwie zdolną Mamę] została zaproszona na imprezę.
Uwielbiam!


To co bardzo mi się podoba orócz samego faktu, że domek i pierdoły są Peppowe to to, że domek się składa i zamyka z całym majdanem w środku - i jest porządek. To lubię.
Lubię też fakt, że jest świetną alternatywą dla domku dla lalek.
Dodatkowo elementy 'placu zabaw' łączą się ze sobą na kliki.
Do wszystkiego można dokupić przeróżne figurki. Niestety nie mogę nigdzie znaleźć figurek Mamy i Taty. Jak ktoś widział - proszę o cynk.
A teraz zła wiadomość. W podlinkowanym sklepie domków już nie ma. Nie ma też już domku na drzewie.
W ogóle rzeczy stamtąd schodzą w oka mgnieniu a prawda też jest taka, że stan magazynu jest malutki.
Domki widziałam jeszcze Allegro.
W tym samym sklepie można zdobyć pluszaki TV jak nasz George.
Linkuję 3 strony, ale najciekawsze rzeczy zaczynają się na 2 stronie [plecaczki, pościele i zasłonki mnie osobiście nie przekonują].
Generalnie staram się znaleźć umiar i nie utonąć w Peppie...
Jednak figurki [którym też wystarczy domek z kartonu przecież...] i inne dodatki wspomagające rozbudowaną zabawę ze scenariuszami powstałymi w małych głowach - bardzo polecam.
Kolejny link jest do sklepu Mothercare.uk. Wysyłają do PL. Tam można wyhukać parasolki, nocniki czy kaloszki. Ale tam akurat dostępny jest domek na drzewie, czy warsztat Dziadka Psa [to kusi!].

Figurki, maskotki, części placu zabaw - Sklep PL
Kaloszki, majtki, pidżamki - Sklep UK

Jeśli znacie inne - proszę dajcie cynk :)







Peppomaniacy! Machamy do Was!!!